Zawsze mogę uczyć się “lepiej”, ale może nie zawsze powinnam – paradoks wyboru w nauce

Jest taki popularny, dość wiekowy już TED talk Barry’ego Schwartza, który od czasu do czasu zostaje ponownie wypluty na szczyt rekomendacji YouTubowych:

Polemizuje on z następującą teorią:

If we are interested in maximising the welfare of our citizens, the way to do that is to maximise individual freedom. (…) because if people have freedom, then each of us can act on our own to do the things that will maximise our welfare and no one has to decide on our behalf. The way to maximise freedom is to maximise choice. The more choice people have, the more freedom they have – and the more freedom they have, the more welfare they have.

Jest to teoria z którą ciężko polemizować, szczególnie w kraju, który przez wiele lat zmagał się z ograniczonym wyborem właśnie – a “myśmy byli w szoku – w sklepach tyle nowości“, kiedy tylko na ten wybór się otworzyliśmy. Istotnie, jeżeli popatrzymy na trendy produktowe ostatnich kilku lat, zwiększenie możliwości wyboru jest jednym z częstszych motywów wpisanych w strategię rozmaitych aplikacji czy serwisów. Tinder poszerza nam rynek matrymonialny. Booksy pomagają wybrać fryzjera innego, niż zazwyczaj. Dostęp do dużej liczby możliwości jest utożsamiany z dobrobytem, częsta zmiana z progresem, a możliwość decydowania niemal w 100% o swoim losie ze szczęściem. Kwestionowanie tej teorii to krok w bardzo delikatne obszary – a negacją tej teorii jest sytuacja, która kojarzy nam się z ustrojami totalitarnymi, pustymi półkami w sklepach i zmuszaniem do pójścia tradycyjną ścieżką, o której ciocia przypomina Ci przy stole przy okazji każdych imienin Twojego wujka.

A jednak dostęp do ogromnej ilości możliwości – i ilość decyzji przerzuconych na mnie – jest czymś, co istotnie utrudnia mi proces nauki. Przypomnienie sobie korzyści z możliwości wyboru (których istnienia absolutnie nie neguję) jest prawdopodobnie łatwiejsze, niż uświadomienie sobie wad tej sytuacji – stąd w tym wpisie chciałabym jednak skupić się na wadach. A także pokazać, jak przeszkadzają mi w codziennej nauce.

Zmęczenie decyzyjne

Mieć możliwość podjęcia decyzji to błogosławieństwo – konieczność podejmowania tysięcy decyzji w ciągu dnia to przekleństwo. W wielu źródłach spotkałam się z porównaniem “narzędzia do podejmowania decyzji” do mięśnia – im więcej decyzji podejmujemy, tym bardziej jesteśmy podejmowaniem decyzji zmęczeni. A im bardziej jesteśmy zmęczeni, tym gorsze decyzje podejmujemy.

Słyszeliście zapewne o medialnych rozwiązaniach ludzi sukcesu, chętnie rekomendowanych zwykłym śmiertelnikom – skupionych głównie wokół “automatyzacji” codziennych czynności tak, żeby nie tracić cennego “zasobu mentalnego” na decyzje prozaiczne, jak choćby wybór ubrania. Być może spotkaliście się również z rekomendacjami będącymi pochodną książki “Atomowe nawyki”: żeby pozbyć się jakiegoś nawyku, powinniśmy uczynić go trudnym – tak, aby jego wykonanie wymagało podjęcia wielu decyzji (stąd na przykład porady dodania dodatkowych blokad telefonu, jeżeli z uzależnieniem od telefonu mamy problem). Żeby utrzymać jakiś nawyk z kolei, powinniśmy sprawić, żeby był prosty – to znaczy, zminimalizować ilość decyzji koniecznych do jego wykonania (jak choćby przygotować sobie strój na siłownię wieczorem lub zastosować “habit stacking”). To wszystko wydaje się mieć na celu właśnie wykorzystanie znajomości tego mechanizmu w świecie, w którym w zasadzie nieustannie musimy jakąś decyzję podjąć.

Obierając alternatywną do tej “domyślnej” ścieżkę edukacyjną również narażamy się na zmęczenie decyzyjne. Zapisując się na studia dostajemy do ręki gotowy syllabus, który już ktoś za nas ułożył – a często jedynym polem manewru, jaki jest nam dany jest możliwość wybrania modułu lub specjalności. Nie musimy sami układać sobie planu, nie musimy trzymać się wielu obranych przez siebie decyzji, a jedynie jednej – tej o wyborze kierunku. Decydując się na naukę samodzielną dajemy sobie więcej wolności – ale i przysparzamy sobie więcej trudności w tym, aby rzeczywiście regularnie zdobywać nową wiedzę. Proces wydaje się nieskończony – chcę nauczyć się podstaw programowania, ale jaki język powinnam wybrać? Powiedzmy, że wybrałam JavaScript – ale jak się tego nauczyć, z książki, z kursu online, od mentora, z bootcampu? Jeżeli wybrałam kurs online, jaką platformę wybrać – Courserę, edX, Udemy, Pluralsight, LinkedIn Learning czy Udacity? A jeżeli Udemy – to który konkretnie kurs?

Sam proces podejmowania decyzji urasta wtedy do zadania, na które potrzebujemy bardzo dużo czasu. Im więcej decyzji musimy podjąć, tym większa szansa, że podejmiemy złą – lub, co gorsza, nie podejmiemy żadnej.

Czy na pewno wybrałam najlepszą opcję?

Konieczność podejmowania decyzji to jedno – uczucie, jakie przychodzi po podjętej decyzji, to kolejna rzecz, która utrudnia naukę na własnych zasadach. Powiedzmy, że wybrałam to, czym danego dnia będę się zajmować – ale czy aby na pewno zajmuję się najlepszą z rzeczy, jaką obecnie powinnam robić? To uczucie towarzyszy mi na co dzień – nie tylko w kontekście rzeczy, jakich się uczę, ale również zadań, jakie robię w pracy. Zajmując się czymś, co wymaga poświęcenia większej ilości czasu niż kilka minut mam poczucie, że być może jest coś, co przyniosłoby mi większy “zwrot z inwestycji” w kontekście pracy, którą wykonuję zawodowo. Przechodzę przez feedback od klienta – a może powinnam raczej zająć się teraz układaniem priorytetów w backlogu? Układam plan na testy – ale czy nie powinnam najpierw zająć się przygotowaniem prezentacji na all hands? (wybaczcie korporacyjny język, ale nawet nie znam dobrych polskich odpowiedników wielu z tych słów). Jeżeli uczucie tego, że mogłam wybrać lepszą opcję jest silne, często rzucam to, co zaczęłam robić (oczywiście nie kończąc tego zadania) i przerzucam się na inne (którego często również nie daję rady skończyć w wyrwanym innej czynności czasie). Do każdego mojego “best” będzie zawsze jakieś “better” – a nowe “better” prawdopodobnie nadal nie jest “best”.

Bardzo podobnie jest oczywiście w kontekście nauki. Oglądam wideo o incremental static regeneration, ale może powinnam o reverse proxy? Wybrałam kurs JS na Udemy, ale może na Courserze byłby lepszy? Czytam “Inspired”, ale może powinnam “The Hard Thing About Hard Things”? Uczucie “straty czasu” jest dla mnie często bardzo przytłaczające i sprawia, że ciężko mi wytrwać w skończeniu jakiegoś zadania – bo niewiele rzeczy boli mnie tak, jak wysiłek podjęty na próżno.

I co w związku z tym?

Najważniejsze dla mnie było chyba po prostu sobie to uświadomić – i przypominać sobie o tym w momentach, w których czuję, że rozmieniam się na drobne lub zbyt długo bujam się z jakąś decyzją. Jeżeli uczę się o temacie X, prawdopodobnie istnieje 50 lepszych sposobów na nauczenie się X – oraz 100 innych tematów, o których w danym momencie powinnam się uczyć. Oswojenie sobie tej myśli to coś, co pomaga mi kończyć raz obrane tematy i nie rozpraszać się w moich codziennych zadaniach. Staram się również lepiej planować – ale kiedy już ustalę sobie plan, próbuję powstrzymać się od wprowadzania w nim zmian. Powstrzymanie ulegania negatywnym uczuciom związanym z szerokim wyborem jest czymś, z czym zdecydowanie jeszcze nie radzę sobie najlepiej – ale już samo uświadomienie sobie istnienia “zmęczenia decyzyjnego” i konsekwencji zmiany planu na “lepszy” bardzo mi pomogło. Pisząc tego posta, mam nadzieję, że pomoże również Wam.

Co myślisz? Czy doświadczasz problemów będących konsekwencją podejmowania decyzji na co dzień? Czy wpływa to na Twoją naukę i osiąganie celów? Jestem bardzo ciekawa Twojej opinii, więc zapraszam do podzielenia się z nią w komentarzu. Zajmie Ci to mniej, niż dwie minuty 😉

Kategorie:

One response to “Zawsze mogę uczyć się “lepiej”, ale może nie zawsze powinnam – paradoks wyboru w nauce”

  1. Wojciech Czuba Avatar
    Wojciech Czuba

    Story of my life… 😉 ciekawy post, mam podobne doświadczenia – zmęczenie decyzyjne lub nawet paraliż, że względu na multum dostępnych opcji.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *