Na długiej liście moich życiowych porażek, tuż obok paru nieudanych projektów lub hobby, które porzuciłam szybciej, niż je podjęłam, znajdują się również 4 języki, do których w którymś momencie mojego życia się przymierzałam – niemiecki, francuski, rosyjski i hiszpański. Przy każdym z nich, początkowy schemat nauki wyglądał całkiem podobnie:
- Faza ekscytacji – wyobrażam sobie, jak zmieni się moje życie, kiedy będę umiała mówić w danym języku, oglądam filmy ludzi, którzy tego języka się nauczyli, szukam książek i pomocy naukowych.
- Faza przygotowania – wydaję nierozsądne ilości pieniędzy na podręczniki, fiszki, kursy czy instagramowo-estetyczne zeszyty do wpisywania nowych słówek.
- Faza naukowej biegunki – wypisuję sobie każde nowe słówko z podręcznika, niezależnie, czy jest to „jabłko” czy „agregat prądotwórczy”. Ustalam sobie zupełnie nierealistyczne targety na naukę, na przykład 90 minut ciągiem nauki słów i wyrażeń.
- Faza rezygnacji – po tym, jak nie widzę efektów od razu, przychodzi zniechęcenie i żałość, że „innym wychodzi, a mnie nie”.
- Faza zapomnienia – porzucam jakąkolwiek aktywność naukową w kierunku danego języka – do momentu, aż nie najdzie mnie ochota na rozpoczęcie całego procesu od nowa.
…
Z każdym z tych języków (może poza rosyjskim) wiązała się również podobna motywacja do nauki – a w zasadzie jej brak. Język ten nie był mi specjalnie do niczego potrzebny – nie mam rodziny ani przyjaciół z krajów, w których w danych językach się mówi (ani potrzeby takowych szukać), nie jest mi to potrzebne do pracy ani nie jestem jakąś wielką fanką kultury tych krajów. Wiadomo, znać tyle języków byłoby „fajnie” – i pewnie jakieś benefity z ich używania poznałabym dopiero, gdy porządnie bym się ich nauczyła – ale nie była to motywacja na tyle silna, żeby utrzymać mój plan w ryzach. Podejrzewam więc, że moje próby zawaliły się nie tylko dlatego, że miałam absolutnie koszmarne podejście do nauki, ale również dlatego, że w zasadzie nie miałam – i dalej nie mam – powodów innych niż rozwój intelektualny, żeby się ich uczyć.
To wszystko zmieniło się prawie 4 lata temu, kiedy poznałam mojego obecnego chłopaka – i o ile do fazy podrywu, głębokich rozmów o życiu i próśb o wyniesienie śmieci w zupełności wystarcza nam angielski, o tyle wyjazdy rodzinne, spotkania ze znajomymi, wesela i wakacje byłyby dużo przyjemniejsze, gdybym nauczyła się węgierskiego. Im dłużej znam same Węgry i poznaję ich kulturę, tym chętniej zresztą węgierskiego się uczę (gdybyście sami zastanawiali się kiedyś nad nauką – węgierski humor polityczny jest naprawdę genialny, a ich narodowa autoironia dostarcza im ogromną ilość materiału do stand-upowych komedii). Odpowiednią motywację w tym wypadku już w takim razie mam – ruszyłam więc w poszukiwania systemu, który pozwoli mi rozsądne tempo nauki utrzymać.
…
Kiedy myślimy o nauce języków, fiszki są jedną z pierwszych rzeczy, które najprawdopodobniej przychodzą nam do głowy. Autor ukończonej przeze mnie ostatnio Fluent Forever – który, jak sam twierdzi, nauczył się mówić sześcioma językami – podkreśla znaczenie fiszek i systemu spaced repetition w samodzielnej nauce. Korzystając z nich, należy jednak pamiętać o kilku rzeczach:
- Proces tworzenia fiszek jest równie ważny – a czasem nawet ważniejszy – od korzystania z nich. Korzystając z gotowych zestawów, nie przechodzimy przez trudy szukania tłumaczenia oraz tworzenia osobistych skojarzeń związanych ze słowem. Tworząc własne fiszki wybieramy również te słowa, które są dla nas istotne – nawet w gotowych zestawach na A1 znajdziemy wyrażenia, których nie użyjemy w początkowej fazie rozmów z obcokrajowcami.
- Zaczynając naukę, należy skupić się na najczęściej wykorzystywanych w każdym języku słowach – a taką listę, już z pominięciem przyimków i partykuł można znaleźć tutaj. Umiejętności językowe rosną logarytmicznie – do zrozumienia 75% typowego tekstu wystarczy nam ok. 1000 słów, kolejne tysiąc daje nam wzrost zrozumienia o 5 punktów procentowych, 90% tekstu zrozumiemy przy znajomości 5500, a 95% – 12500 słów. Jak widać, opanowanie niewielkiej ilości słownictwa pozwoli nam całkiem swobodnie posługiwać się językiem w codziennych sytuacjach i naprowadzi nas na kolejne słowa, które możemy dodać do swojego zestawu.
- Należy unikać typowych kart w stylu – słowo w obcym języku po jednej stronie – jego tłumaczenie po drugiej. Po pierwsze, na dłuższą metę tłumaczenie sobie wszystkiego w głowie na polski czy angielski nie doprowadzi nas do płynności, bo zanim wyrzucimy z siebie jakieś zdanie, jego stworzenie zajmie nam w głowie zbyt dużo czasu. Po drugie, tworząc fiszki należy wykorzystać potęgę ludzkiej pamięci fotograficznej – zdjęcia i rysunki pomogą nam dużo lepiej przywołać dane słowo w głowie, niż suche tłumaczenia.
- Tworząc fiszki pamiętajmy, że są one dla nas – możemy umieszczać w nich takie skojarzenia, które nie będą miały sensu dla nikogo innego, ale nam pomogą dane słowo zapamiętać. Mogą to być jakieś inside jokes, mogą to być zdjęcia rodziny czy przyjaciół, memy czy naprawdę kiepskie żarty (do zobrazowania słowa zacskó – reklamówka – użyłam mema z nosaczem i siatą z biedronki)
- Możemy – a według autora książki nawet powinno się – tworzyć kilka fiszek do jednego słowa. Jedną z nich może być na przykład karteczka, na której z jednej strony znajdzie się rysunek lwa (na przykład taki – pamiętam viralową historię o tym osobniku ze zdjęcia, więc lepiej to zapamiętam) – a na drugiej słowo w naszym targetowym języku – czyli np. węgierski oroszlán. Druga fiszka może mieć na przykład definicję danego słowa (typu „król dżungli”, „duży kot z wielką grzywą” itd.) i słowo w języku, którego się uczymy lub – jeżeli korzystamy z fiszek elektronicznych – z jednej strony pytanie „jak mówimy na dużego kota z wielką grzywą?”, a z drugiej – nagranie wymowy danego słowa. Pytania i definicje, jeżeli są proste, można również zapisywać w języku, którego się uczymy.
- W przypadku języków, w których jesteśmy już na wyższym poziomie zaawansowania i ciężko nam znaleźć obrazki, które mogłyby opisać słowo „pretensjonalny” lub „katar sienny”, korzystajmy z „monojęzykowego słownika” – na jednej stronie fiszki zapisujemy wtedy słowo, które chcemy opanować, a na drugiej jego definicję w targetowym języku. Możemy dodać również zdjęcie osoby, którą uważamy za pretensjonalną ( ͡° ͜ʖ ͡°)
- Dodatkowo, lubię dodawać sobie do fiszek przykłady użycia danego słowa w zdaniu, żeby móc je jeszcze bardziej naturalnie przywołać w rozmowie. Jeżeli nie umiemy sobie jeszcze ułożyć przykładowego zdania z danym słowem, zwykle można je znaleźć w podręczniku, z którego się uczymy lub po prostu wpisując dane słowo w Google – sporo internetowych słowników ma na swoich stronach przykłady użycia. Można również skorzystać z pomocy native speakerów na stronie Lang-8, którzy chętnie poprawią nasze próby skonstruowania zdania w danym języku.
Jeżeli chodzi o moje fiszki do węgierskiego, to obecnie korzystam z aplikacji Anki- powtarzam sobie słówka raz dziennie przez około 10-15 minut, a algorytm określa optymalny czas, kiedy powinnam każdą fiszkę zobaczyć ponownie. Do każdego słowa tworzę dwa rodzaje fiszek – jedna z zestawem [zdjęcie+słowo / tłumaczenie], a druga z [zdanie po angielsku / zdanie po węgiersku]. O tym, jak idzie mi nauka słownictwa z wykorzystaniem tego sposobu będę pisać wkrótce, więc jeżeli jesteś zainteresowany/a tym tematem, to nie zapomnij zostawić swojego maila w prawym górnym rogu strony 🙂
Leave a Reply